Oddział chirurgii-onkologicznej, wokół mnóstwo ciężko chorych dzieci i my, z naszą niepewną, ale raczej mniej groźną historią. Płacz mojego dziecka, ból, strach, także pośpiech (bo już zaraz moje dziecko ma znaleźć się na sali operacyjnej) – wszystko to sprawiło, że znowu stałam się grzeczną dziewczynką, która pokornie wykonuje polecenia. Autorytet białego kitla karze mi szybko i bezkrytycznie wykonywać polecenia. Dlatego już od wejścia na oddział pośpiesznie próbuję założyć mojemu dwulatkowi piżamkę. „Nie założę! Nie idę spać! Nie, nie i nie!”. Próbuję na różne sposoby. Rodzice z tej samej sali starają się mnie wesprzeć. W końcu zakładam tę nieszczęsną piżamkę trochę na siłę, a po chwili mój synek znowu ją zdejmuje. Jakieś 20 minut zajmuje mi dojście do prostego wniosku, że to, że pielęgniarka i lekarz poprosili mnie o założenie dziecku piżamki, nie oznacza wcale, że teraz, szybko i KONIECZNIE muszę to zrobić. Ostatecznie moje dziecko jedzie na operację w dresiku, a ja tylko żałuję, że wcześniej nie wpadłam na tak proste rozwiązanie.
W poprzednim wpisie (Operacja lekarz – jak się przygotować) opisałam Wam, co warto zrobić, by przygotować dziecko do wizyty u lekarza lub pobytu w szpitalu. Teraz, po moim kolejnym doświadczeniu z operacją dziecka, chcę się z Wami podzielić tym, co mi się udało, a co nie, oraz praktycznymi wskazówkami dotyczącymi pobytu w szpitalu z dzieckiem.
W przygotowaniach zabrakło wenflonu i kroplówki
W przygotowaniach do zabiegu i pobytu w szpitalu towarzyszyli nam Fenek („Przygody Fenka. Pobyt w szpitalu”) i Franklin („Franklin idzie do szpitala”). W obu książeczkach bohaterowie są przygotowywani do spotkania z lekarzami i pielęgniarkami, a także na możliwość spędzenia nocy w szpitalu, ale… w obu książkach brakuje istotnych szczegółów. Przede wszystkim brakuje tam wenflonu i kroplówki. Niestety nie udało mi się znaleźć takiej książeczki. Jeśli taką znacie, to koniecznie napiszcie tytuły w komentarzach. Tak naprawdę są to dwa najistotniejsze elementy, na które warto przygotować dziecko. One budzą największy strach i przynoszą dziecku najwięcej bólu. Gdybym miała się znaleźć ponownie w takiej sytuacji, to dużo więcej czasu poświęciłabym na te dwa elementy, tj. pokazałabym je w książeczce i włączyła je w zabawę w szpital kilka dni przed zabiegiem.
Niespieszne wejście na oddział
Podczas wejścia na oddział i w ogóle podczas przekraczania progu szpitala najistotniejszy wydaje mi się brak pośpiechu. Każde nowe miejsce może budzić w dziecku niepokój i potrzeba czasu, by się z nim oswoiło. Ja też nie należę do osób, które łatwo adaptują się w nowych miejscach i potrzebuję trochę czasu, by poczuć się w nich dobrze. Dlatego cieszył mnie fakt, że całe przyjęcie do szpitala i wejście na oddział działo się dość powoli. Miałam chwilę czasu na oprowadzenie dziecka po oddziale oraz poznanie rodziców i dzieci z tej samej sali. Pokazałam Franiowi pomieszczenie z zabawkami, a w dalszej kolejności kroplówki i „motylki” tj. wenflony, które część dzieci miała już na rękach.
Dwa momenty, w których „pękłam”
Od samego początku było mi bardzo trudno. Chwila wewnętrznej mobilizacji nastąpiła dopiero po przekroczeniu drzwi szpitala. Nagle wstąpiły we mnie dodatkowe siły, które zwykle w kryzysowych sytuacjach pozwalają mi przetrwać i skoncentrować się na działaniu. „Pękłam” jednak całkowicie, gdy zobaczyłam strach i ból mojego dziecka przy zakładaniu wenflonu i gdy wtulony we mnie powtarzał „Mamo, boli, boję się, boli, boję się, boję”. To był pierwszy moment, gdy popłynęły mi łzy. Nie żałuję ich. Pozwoliły mi na nowo wrócić do równowagi. Drugą przerwę na przeżycie mojego smutku i strachu miałam już po tym, gdy Franio trafił na blok operacyjny, a ja czekałam na niego patrząc na cierpienie innych, ciężko chorych dzieci.
Całe szczęście podczas całego naszego pobytu w Instytucie Matki i Dziecka mogliśmy liczyć na bardzo empatycznych, cierpliwych i życzliwych lekarzy, pielęgniarki i salowe. Wszyscy z cudownym podejściem do dzieci (i rodziców też), pełnym zrozumienia i delikatności. Tam łzy są naprawdę naturalne. Nie tylko te dziecięce.
Operacja
Gdy trzy lata temu mój starszy syn miał operację okulistyczną, mogłam z nim wejść na salę operacyjną i towarzyszyć mu w jego usypianiu. Tym razem nie było możliwości wejścia na salę, ale Franio był usypiany przy mnie w korytarzu, tuż przed wjazdem na oddział. Najtrudniejsze dla Frania było to, że musiałam go położyć na specjalnym łóżku, a nie mogłam go trzymać na rękach, gdy był usypiany. W naszym wypadku usypianie trwało ok 30 sekund. Odetchnęłam z ulgą, gdy już zasnął, bo dopadło mnie już wtedy ogromne zmęczenie. Czas, w którym Franio był na bloku, wykorzystałam na picie, jedzenie i toaletę. I całe szczęście. Później nie było już takiej możliwości. Toaleta dla rodziców znajduje się na piętrze niżej, a wyjście z sali po zabiegu jest praktycznie niemożliwe.
A skoro już jesteśmy przy sprawach bardzo praktycznych, to warto wspomnieć jeszcze o dwóch ważnych rzeczach – jedzeniu i „walizce”.
Jedzenie
Warto zabrać dla dziecka coś lekkostrawnego do jedzenia. Wprawdzie nawet podczas jednodniowego pobytu dostaniesz obiad, podwieczorek i kolację, ale nie masz gwarancji, czy Twoje dziecko będzie chciało zjeść to, co serwuje szpital. Weź także ze sobą butelkę wody niegazowanej. Po narkozie i odczekaniu wskazanego przez lekarza czasu, Twoje dziecko musi się napić wody. W szpitalu serwują herbatkę do posiłków, ale nie ma baniaków z wodą. Nie będziesz też mieć możliwości kupienia wody, bo w czasie Covidu nie możesz wychodzić ze szpitala. Weź także jedzenie i picie dla siebie J.
Walizka
Weź ze sobą rzeczy na przebranie dla siebie i dziecka. Nawet jeśli pobyt ma być jednodniowy, zdarza się, że sprawy przyjmują inny obrót. Niestety na oddziale nie będziesz mógł/mogła się umyć, jeśli zostaniesz na noc, więc weź to pod uwagę, gdy będziesz się pakować. Ja wzięłam ze sobą chusteczki nawilżane, a gdybym miała tam zostać dłużej, to pewnie wzięłabym też suchy szampon. W IMID nie ma materacy dla rodziców. Jeśli masz pewność, że będziesz musiał/-a zostać na noc, koniecznie weź ze sobą materac lub karimatę do spania. W przeciwnym razie całą noc spędzisz siedząc na małym, składanym, drewnianym krzesełku. W ciągu dnia jeszcze da się przeżyć, ale spędzenia na nim nocy już sobie nie wyobrażam.
Spokój zamiast pośpiechu
Moim zdecydowanie największym błędem na samym początku było zbyt szybkie działanie. Niestety uległam „mocy białego kitla” i za bardzo spieszyłam się, by spełniać prośby lekarzy i pielęgniarek. Zdecydowanie warto poświęcić dłuższą chwilę na zwiedzanie oddziału i obejrzenie wszystkich urządzeń. Warto działać powoli i pewnie (to mi się udało dopiero, gdy się opamiętałam po historii z piżamką).
Niezwykła siła
Już po 3 godzinach od zabiegu mój synek razem z innymi dziećmi po operacjach radośnie biegał po korytarzu. Pokazywał innym dzieciom motylka (wenflon) na rączce, a one z uśmiechem pokazywały, że mają takiego samego na rączkach i nóżkach. Śmiech, zabawa, radosne rozmowy rodziców, którzy byli już po operacjach swoich dzieci, pozwalały sądzić, że jesteśmy zupełnie w innym miejscu. Tylko co jakiś czas przyciągały naszą uwagę bandaże i dziecięce ogolone głowy. Uff, my to mamy za sobą. Sytuacje Frania nie jest poważna. W sercu zawsze pozostaną jednak Rodzice i dzieci, których spotkałam.